Restauracje gwiazd? Celebryta też człowiek. Czasami jednak (a nawet przeważnie) sporo bogatszy od przeciętnego Kowalskiego. Dlatego też dużo częściej może sobie pozwolić na rzeczy, o których zwykły śmiertelnik może jedynie marzyć. Jednym tymczasem z częściej wyjawianych w przypływie szczerości marzeń jest posiadanie własnej restauracji. I chociaż jest tysiące opisanych opowieści o tym, dlaczego za żadne skarby nie powinno się wchodzić w biznes restauracyjny, to wciąż tysiące osób poświęca swoje oszczędności. A nawet zaciąga kredyty lub zapożycza się u rodziny żeby taki właśnie biznes uruchomić.
Według oficjalnych statystyk, nawet blisko 70 procent biznesów restauracyjnych upada już w rok po uruchomieniu. Patrząc na statystyki – takie same błędy popełniają i zwykli szarzy Kowalscy i znani celebryci, o tych drugich jednak słyszymy częściej. Ich historie dostarczają nam uprzejmie portale plotkarskie. Dlaczego wciąż i wciąż tak wiele osób postanawia ‘wejść’ w gastronomię nie mając doświadczenia ani wcześniejszej styczności z tematem. Poniżej kilka mitów, na które od lat łapią się i będą łapać wszyscy gastronomiczni marzyciele.
Posiadanie restauracji to możliwość błyskawicznego pomnożenia majątku
To pierwszy wniosek, jaki nasuwa się każdemu patrzącemu na cenę steka w ulubionej restauracji. Równocześnie znającemu ceny kawałka mięsa w lokalnym markecie. W rzeczywistości jest tak, że zyski nie są tak duże jak sobie wyobrażamy. Restauracje gwiazd (ale nie tylko) trzymające jakość i na bieżąco szkolące pracowników mają większe koszty. Doliczyć do tego należy codzienne straty. Takimi są: niepełne wykorzystanie zakupów, zepsuty towar, szkody w wyposażeniu czy w końcu mozolne przekonywanie pracowników, że liczy się każdy grosz, to ‘błyskawiczne pomnażanie majątku’ staje się tylko mitem.
WŁAsna knajpa to super przygoda. Będę zapraszał przyjaciół, spędzimy wspólnie wiele niezapomnianych chwil
Świece, nastrojowa muzyka, najwierniejsi przyjaciele sączący najlepsze schłodzone wino. Do tego uśmiechnięty kelner podający nam do stolika każdego dnia inne menu degustacyjne stworzone przez młodego kreatywnego, odkrytego właśnie szefa kuchni. Całe towarzystwo opowiada sobie anegdoty z ostatniego tygodnia. Kelner podaje deser, rozlega się chóralny okrzyk zachwytu! To lody, których receptura powstała przypadkiem, a jest tak genialna że już zyskała sławę w całym mieście i aby je spróbować, trzeba zapisywać się z tygodniowym wyprzedzeniem… STOP! Czas się obudzić! Przygoda? Może i tak! Ale bardziej taka z Koszmaru Minionego Lata, niż z Rattatuj czy Uczty Babette.
Ten, kto nie przeżył życia w gastronomii, dalej może śnić na jawie romantyczne sny o własnej restauracji. Knajpa, to krew, pot i łzy. I to 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu, 365 dni w roku. To niekończąca się ‘przygoda’ z logistyką (wciąż czegoś brakuje i to na wczoraj!), ludźmi (zawsze ktoś ma inne poglądy na grafik albo pracę, niż ty), namiętnością (w 5 osobowej załodze będą co najmniej trzy, które się serdecznie nie znoszą) i kondycją fizyczną (nie ma kto umyć podłogi albo rozstawić stołów, bo jedna osoba poleciała na cito po zakupy).
Takie, romantyczne, przygody są w gastro na porządku dziennym (poważnie!). Bardzo często goście zaproszeni przez właściciela wychodzą, nie mogąc doczekać się gospodarza, a ten ostatni zdejmując około 4.00 nad ranem zabrudzoną do granic możliwości odświętną koszulę, powtarza sobie, że to był pierwszy i ostatni raz. Jutro będzie inaczej, bo dziś przecież wszystko doprowadził do porządku. Jasne. Gastronomia to zazdrosna kochanka, zawsze ma na takie pomysły swoje zdanie…
Goście przyjdą, bo mam nazwisko. nie muszę wydawać nic na reklamę.
Jak najbardziej. Nazwisko przy restauracji gwiazd wystarczy na pierwszy okres działania restauracji. Potem przydadzą się również: dobra kuchnia, świetna obsługa i wysoki poziom świadczonych usług. Nie zawsze te trzy rzeczy idą w parze, dlatego po pierwszym okresie zachłyśnięcia się gości nową ‘słynną z nazwiska’ restauracją, może przyjść rozczarowanie. I pustka na sali. Bardzo często Klienci chcą iść też do konkretnej knajpy, mając nadzieję na spotkanie w niej słynnego właściciela. Ale przecież on też ma swoje życie i nie może co wieczór jadać kolacji na mieście. A to rozczarowuje. I w tym wypadku słynne nazwisko staje się przekleństwem, a nie błogosławieństwem. Rozczarowani bowiem, pójdą gdzie indziej, szukając miejsca w którym właściciel jest codziennie i z którym można zrobić sobie pamiątkowe selfie praktycznie bez ograniczeń.
Gastronomia to, bez dwóch zdań, niezwykła przygoda. Ale wyłącznie dla tych, którzy mieli z nią już do czynienia. Pierwsze szlify zdobywali pod okiem bardziej doświadczonych od siebie i czują że są już gotowi stawić samodzielnie czoła wymagającemu i przebiegłemu przeciwnikowi. Restauracje gwiazd potrzebują nie tylko właściciela z nazwiskiem, ale porządnego planu i doświadczonego teamu. Dla romantyków, jedynie przekonanych o tym, że dadzą radę, bo to przecież nic trudnego, dobra rada: dajcie się karmić i rozpieszczać innym! Będzie cudownie, smacznie i romantycznie. Odkryjecie nowe smaki, podążycie mniej uczęszczanymi ścieżkami. Wrócicie do domu o czasie i wstaniecie rano do pracy mając wciąż pod powiekami obraz przytulnego wnętrza, a na podniebieniu pamięć cudownych smaków wyczarowanych przez doskonałego szefa kuchni.
Bon apetit!